czwartek, 28 lutego 2013

[117] „Słowa i światy” rozmowy Janiny Koźbiel

Wyd.JanKa,
Pruszków 2012, 296 str.
Ocena: 8/10 Bardzo Dobra

Słowa towarzyszą człowiekowi od pokoleń. To dzięki nim pierwsi ludzie nazywali otaczający ich świat, tworzyli zdania, rozmawiali. Choć język, albo raczej jego „wygląd i kształt”, zmienił się przez te tysiące lat, to nadal służy ludziom w każdym aspekcie życia – od funkcji poznawczych i informacyjnych po tworzenie coraz to nowych, niezwykłych światów przez rozmaitych pisarzy. Choć na świecie istnieje ogrom różnych jego odmian, słowo zawsze było, jest i będzie najważniejszym i największym wynalazkiem człowieczeństwa. Ale jaka jest jego waga dla współczesnych autorów, a jaka dla ludzi niezwiązanych z literaturą?

Dziennikarka i redaktorka, która podjęła się niezwykle ciekawego, a zarazem niełatwego przedsięwzięcia podjęcia rozmowy z pisarzami na temat szeroko pojętego słowo – Janina Koźbiel pochodzi z Knyszyna. Jest to także nauczycielka, a może i przede wszystkim absolwentka filologii polskiej i podyplomowego dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, która przed laty pracowała etatowo w „Tygodniku Kulturalnym”. Publikowała reportaże i wywiady w „Literaturze”, „Polityce”, „Scenie”, „Kobiecie i Życiu”, „Więzi”. Niezwykła publicystka została również wyróżniona Nagrodą im. Tadeusza Nocznickiego. Kiedy zostaje rozwiązany „Tygodnik Kulturalny” zaczyna pracować jako polonistka w liceach społecznych.

„Słowa i światy”, będące owocem pracy Pani Janiny to zbiór wywiadów z trzynastoma autorami oraz pamiętnego zamiennika rozmowy z Tadeuszem Różewiczem. Niektóre spośród rozmów to rzeczy przedrukowane z „Więzi” i nieistniejącego „Tygodnika Kulturalnego”, jednak znalazły się i takie, które zostały przeprowadzone w minionym, 2012 roku. Jest także rozmowa z nieżyjącym już Tadeuszem Nowakiem pochodząca z 1987 roku. Każda z opowieści to swego rodzaju rozważanie na temat słów. Czy jednak są dialogi, które wyróżniają się spośród pozostałych?

Pani Janina Koźbiel
Na lekturę rozmów Janiny Koźbiel zdecydowałam się z sympatii do Pana Tadeusza Różewicza i Pana Jana Miodka, a także z narastającej fascynacji twórczości (z którą dopiero zaczynam obcować) Pani Doroty Masłowskiej i Pani Marty Magaczewskiej. Czego spodziewałam się po wywiadach? Co pragnęłam odnaleźć? Myślę, że przed czytaniem liczyłam na niezwykłą podróż w świat słów, które tłoczą się na kartkach powieści czy wierszy, a dla każdego autora przybierają inny kształt. Liczyłam, że moja fascynacja słowem pisanym wzrośnie, a zwłaszcza, że będę mogła poznać innych mistrzów operowania wyrazami.

Przyznam, że początkowo zastanawiałam się czy nie zacząć od rozmów, na których szczególnie mi zależało. Zaczęłam jednak czytać od deski, do deski, pozostawiając sobie na koniec wywiady z osobami, które szczególnie intrygowały. Z ręką na sercu muszę powiedzieć, iż nie myślałam, że będę mogła poznać taki inne, ale wszystkie ogromnie fascynujące światy. Każdy z autorów narzędzie, jakim jest niewątpliwie dla nich słowo, wykorzystywał w inny sposób. Poprzez rozmowy mogłam nie tylko poznać pozycje kolejnych pisarzy, ale również rozpoznać ich charakter i usposobienie oraz odkryć, co fascynuje ich w słowie.

„Sposób mówienia najpełniej charakteryzuje człowieka, odsłania wszystkie pietra jego uczuć i myśli. Każdy z nas mówi inaczej i choćby mówił o tym samym, będzie mówił co innego, coś jedynie własnego. W tym się właśnie kryje istota opowieści – w języku. Słowo decyduje, o czym człowiek tak naprawdę mówi.”

Już od pierwszych stron pozycja wywarła na mnie ogromne wrażenie. Rozmowa z Wiesławem Myśliwskim o roli słowa w kulturze chłopskiej strasznie mnie wciągnęła, gdyż od lat sama poniekąd tkwię w tym temacie obserwując poprzez dokumenty sprzed lat życie chłopów na ziemiach Wielkopolski. Autor, który szukał inspiracji w słowie mówionym pokazał, że to, co było dawniej przekazywane z ust do ust za pośrednictwem, niestety nieznanych współczesnym ludziom, gwar, jest kwintesencją używania słów i nie stoi na równi ze słowem pisanym, często sztucznym. Sama wiele lat obcowałam z gwarą Wielkopolską i wiem, o jakim pięknie, a zarazem ogromnym dziedzictwie, w dzisiejszych czasach zapominanym, mówił Pan Wiesław. Podkreślało to indywidualność jednostek, a nie tak jak dziś, ludzie posługują się niedbałym, w pełni nie wybrzmiewającym językiem. Dialog Pani Janiny z Panem Myśliwskim na długo pozostanie w mojej pamięci i z chęcią będę do niej wracać.

„Żeby stworzyć świat, trzeba stworzyć język. Każda opowieść wymaga innego języka. Dzięki językowi staje się osobna.”

Podczas lektury ;) Oczywiście z fiszkami u boku.
Urzekła mnie też rozmowa z Panem Filipem Onichimowskim. Choć nie znałam żadnej jego powieści, a zwłaszcza „Zalanych”, o których m.in rozmawia z Panią Koźbiel, każde kolejne zdanie czytałam z co raz większym zainteresowaniem. Szczególnie zaciekawiło mnie to, jak Autor ujął w swojej książce powiedzonka, którym poświęcił dużo czasu. Ten i wiele innych czynników wpłynęło na to, że mam ogromną ochotę na lekturę Pana Filipa, który pisze to, co usłyszy (nieprawdaż, że to niespotykane?)

Podobała mi się też rozmowa z Panią Martą Magaczewską i choć krążyła wokół jej dzieł i tego, jak pisze i tworzy światy w kolejnych dziełach, pozwoliła mi na poznanie tworzenia konkretnej literatury. Również i w tym przypadku wywiad sprawił, że nabrałam ogromnej ochoty, zwłaszcza na „Zaćmienie”.

„ Chciałam przede wszystkim, by powieść grała na uczuciach czytelnika, by do jej bohaterów czuł jednocześnie litość i wstręt, sympatię i niechęć, obrzydzenie i żal. By czasem nie wiedział, jak reagować na wydarzenia, śmiać się czy płakać.”

Moim niewątpliwym faworytem wśród konwersacji ujętych w zbiorze, jest dialog z Panią Dorotą Masłowską. Ta rozmowa nieco różniła się od poprzednich. Dziennikarka rozmawiając z młodą pisarką pozwoliła przekonać się czytelnikowi, jak wielką przyjemność daje twórcą literatury samo pisanie, skreślanie wyrazów, poprawianie, tworzenie światów. Podobało mi się, że w wywiadzie mogliśmy zauważyć dwa oblicza tej samej osoby – dziewiętnastoletniej Doroty, która pisze w sposób innowatorski, chcą zrobić dorosłym psikusa, a jednocześnie pisarkę dziś – dziesięć lat później – matkę, która widzi przepaść między jej, a współczesnymi czasami młodych ludzi. Choć kobieta zmieniła się na przestrzeni lat z rozmowy z nią można wywnioskować, iż nadal twierdzi, że w literaturze potrzeba nie tylko słodzić, opisując otaczający świat, ale i dodać trochę „gówna”. Strasznie to intryguje, zwłaszcza gdyż „Wojna pod flagą...” nadal czeka na mojej półce, kiedy odnajdę chwilę wytchnienia. Podoba mi się również to, że Pani Dorota tworząc nie ma konkretnego planu, a wszystko rodzi się w toku pisania. Stanowi to niewątpliwie o jej obyciu ze słowem. Szczególnie ujęło mnie też to, iż pisarka jest jednocześnie autorem, a z drugiej strony czytelnikiem własnej powieści i che, aby to ona została pochłonięta przez utwór, jak w przyszłości ma dziać się z czytającymi jej książkę. Mam nadzieję, że młode pokolenie z czasem będzie się przekonywać do jej prozy, gdyż sądząc po wywiadzie, to niezwykle obiecująca pisarka, z którą koniecznie muszę się zapoznać! ;D

„Myślę, że ja jeszcze – pochodząc z pokolenia analogowego, źle wykarmionego – jestem zaczepiona w tradycyjnych sposobach konstruowania tej tożsamości. Ale już młodsze pokolenia postrzegają tożsamość jako sposób ubierania się albo rodzaj tablicy na Facebooku, do której można przyczepić i to, i tamto. To niebezpieczne. Coraz mniej człowieka w człowieku.”

Konwersacja z Janem Miodkiem, w której również pokładałam nadzieję, nie zawodzi. Po raz kolejny przekonałam się o niezwykłej erudycji pochodzącego z Górnego Śląska Pana Miodka. Jego rozważania na temat łączności języka mówionego i pisanego wciągały niesamowicie. Choć początkowo byłam zawiedziona brakiem rozmowy z Panem Różewiczem, to co stworzyła Pani Janina przerosło moje najśmielsze oczekiwania i w całości odpłynęłam podczas lektury.

Jedynym minusem było to, iż z wieloma pozycjami, rozmawiających z Panią Janiną autorów, nie miałam styczności, a mogłam jedynie przeczytać krótką notkę na ich temat zamieszczoną w sieci. Teraz wiem, że muszę nadrobić takie tytuły jak „Włoskie szpilki” Magdaleny Tulli czy „Pióropusz” Mariana Pilota.

Podsumowując, muszę przyznać, że dzięki Pani Koźbiel odkryłam nie tylko tą magię, która drzemie w wywiadach i która była mi motywacją, kiedy sama rozmawiałam z kilkoma autorami, ale także, wraz również za przyczyną tych trzynastu rozmówców publicystki, przekonałam się o wielkości słowa. Zbiór pozwolił mi też przypomnieć sobie, dlaczego z taką radością piszę recenzje i własne utwory. Pozycję polecam wszystkim, a przede wszystkim tym, którzy czytali pozycje rozmawiających z Panią Koźbiel osób, gdyż niewątpliwie ułatwi to lekturę i podsyci emocje. Z mojej strony chcę jeszcze tylko dodać, iż szykuję sobie już listę lektur obowiązkowych w tym roku, które poznałam dzięki temu zbiorów wywiadów ;)


Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu Sztukater i wydawnictwa JanKa, za co serdecznie dziękuję ;)


piątek, 22 lutego 2013

[116] Marta Precht „Cień ważki”

Wyd. Warszawska Firma Wydawnicza
Warszawa 2012, 102 str.
Ocena: 6/10 Niezła

Ważka z pewnością kojarzy się z kruchością, a nawet delikatnością. Może ona kojarzyć się z życiem – taka jak owada, może zniszczyć je krzywda, ból, cierpienie. Jednak kiedy wypowiadam słowo „ważka” nie przychodzi mi na myśl wyłącznie to, co łamliwe. Małe stworzonko przywołuje swoją obecnością magię i niezwykłość, gdy spoglądamy na jej lekki, ale pełen uroku lot, któremu towarzyszy trzepot połyskujących się skrzydeł. Ten niewątpliwy symbol nieśmiertelności od zawsze kojarzył mi się z odnowieniem natury po burzy, gdy ta wzlatuje nieśmiało nad stawem, dając nadzieję, na nowy, lepszy dzień. Ale czy ważka może mieć cień?

Pani Marta Precht to debiutantka na polskim rynku wydawniczym. Choć, będąca grafikiem kobieta napisała już kilka innych historii m.in. „Bajki ze śniegu” czy „Cyrk przyjechał”, dopiero teraz za namową przyjaciół jej twórczość ujrzała światło dzienne w pełnej krasie. W 2009 roku, jedno z opowiadań mieszkanki Julianowa koło Piaseczna pt.„Dziewczyna w ciemnozielonych szpilkach” zostało opublikowane w miesięczniku „Bluszcz”. Swojej publikacji doczekała też antologia poetycka „21 w skali Beauforta”. Pani Marta pisuje również wiersze, a nawet prowadzi własnego bloga.

Zagłębiając się w "Cień ważki", spotykamy się z historią trzech, zupełnie różnych od siebie kobiet. Jedna rodzina, trzy pokolenia, inne problemy. Krystyna to kobieta, która wbrew pozorom wiedzie normalne życie: dom-ogród-córka-mąż. Jednak na pozór szczęśliwy związek, nie jest tym, dzięki czemu mogłaby uważać się za szczęśliwą. Jej córka Marianna to wykształcona romanistka, tłumaczka. Wśród przyjaciół ma ludzi o wszelakich zainteresowaniach. Najbliżej żyje jednak z Norą, pełną pasji, a jednocześnie poszukującą wyciszenia u boku człowieka podobnego do niej. Marianna ma także męża Ludwika -zapewniającego byt rodzinie mężczyznę, który czasami szuka „rozrywki” w ramionach innych. Ciągle zdradzana kobieta, z czasem odkrywa inny świat - wirtualnych przyjaźni, a nawet miłości. Najmłodsza – Tunia będąca córką Marianny – od dziecięcych lat mieszkająca z rodzicami, z wiekiem decyduje się na życie w innym kraju. Co łączy te wszystkie kobiety,a co postać ważki z ludzką rzeczywistością?

Muszę przyznać się, że kiedy chwytałam za książkę, liczyłam na wyczerpującą opowieść o poszukiwaniu szczęścia, miłości i akceptacji. Po przeczytaniu opisu pozycji spodziewałam się, że w krótkiej noweli zobaczę wyraźny kontrast między życiem trzech pokoleń kobiet. Byłam również świadoma, że dzięki Pani Marcie Czytelnik zobaczy jak kruche jest życie, mogąc docenić to, co ma.

Pani Marta Precht
Choć zaczynając czytać, nie do końca było wiadomo, w którym momencie życia będziemy poznawać bohaterki, z czasem wszystko stało się niezwykle jasne i klarowne. Pisarka postawiła na niezwykle ciekawy wariat budowy fabuły, z którym dość rzadko spotykamy się w literaturze. Perypetie Marianny, jej rodziny i znajomych były wspomnieniami minionych lat Nory, będącej mieszaną Domu Spokojnej Starości. Ciekawy pomysł idealnie dopełniło lekkie pióro Pani Precht.

Główny prym nie wiedzie jednak historia wszystkich kobiet jak się spodziewałam, a losy Marianny i jej męża. Przeplatają się one z poszukiwaniem spełnienia Nory, która po śmierci Adama postanowiła wieść życie samotnie, a jednak spotkała swą bratnią duszę – Juliana.

„Wszystko było na swoim miejscu, ale zabrakło troski i czułości.”

Choć autorce nie udało uchwycić się kontrastu pokoleniowego, świetnie przedstawiła dwa, zgoła od siebie inne, związki. Relacja Marianny i Ludwika mogłaby wydawać się idealna, jednak zdrady pozostawiają po sobie znamię, które z dnia na dzień co raz bardziej ciąży kobiecie. Jego „skok w bok” podczas wspólnych wakacji w Egipcie powoduje, że niegdyś ukochane sobie osoby, powracają jako dwie, całkiem obce osoby. Pani Marta przedstawiając obraz zdrady, pokazała jak wygląda to od wewnątrz, a nie jakim wydaje się to być. Wnikając niejako w duszę partnerów pokazała, iż niewierność powoduje następstwa w dwie strony i może być przyczyną straszliwych wydarzeń.

„Czas nie tylko leczy albo przynajmniej się stara, ale tworzy mniej lub bardziej twardą skorupę, zamykającą żal, skruchę, poczucie winy, i utratę zaufania.”

Postaci Nory i Juliana łączyła pasja i poszukiwanie życiowego spokoju. Przedstawiając dwie bratnie dusze Pani Precht pokazała jak ważne są w związku wspólne priorytety i zainteresowania. Kochający nas człowiek to osoba, w której odnajdujemy również cząstkę siebie. Często przywoływane w rzeczywistości dwie dusze w jednym ciele, urzeczywistniły się na kartach noweli debiutującej Pisarki. Jednocześnie, pokazując relację Nory i Juliana, Pani Marta uświadamia, że na szczęście i magię miłości pada czasem cień.

„ (…) należy nauczyć się akceptować wszystko, co się nam przydarza, , ponieważ wszystko jest takie, jakie być powinno. Cokolwiek się dzieje, po prostu się dzieje i nie należy szukać winnych ani w sobie, ani w innych ludziach.”

Spodobało mi się również to, że autora nie bała się poruszyć tematu starości i przemijania życia. Będąca Narratorką Nora, wspominając przyjaciół, przekonuje czytelnika, że życie, tak jak ważka może być kruche i nie zawsze odporne na ból. Myślę, że z książki wypływa przesłanie, iż mamy szanować nasze szczęście i to, co teraz mamy.

Strasznie szkoda było mi, że opowieść krążyła tylko wokół Marianny i Nory. Po lekturze czułam niedosyt. Wydawało mi się, że wiele spraw zostało tu niepotrzebnie pominiętych i nieco ograniczyło poznanie stworzonego przez Autorkę świata. Krystyna i Tunia zostały przedstawione strasznie zdawkowo, jakby tylko miały pokazać ciągłość życia kontrastującą z jego niepowtarzalnością.

Podsumowując, muszę przyznać, że Pani Marta zaliczyła całkiem niezły debiut, poruszając przy tym wiele ważnych spraw. Myślę jednak, że krótkość utworu nie pozwoliła w pełni wyrazić tego, czego mógłby spodziewać się czytelnik. Mimo to polecam pozycję zwłaszcza tym, którzy również poszukują szczęścia i spełnienia jak Marianna, a może spokoju i wyciszenia, jak Nora. Mam jednak nadzieję, że ten „krótki lot ważki” być może niezauważonej przez potencjalnego czytelnika, poprzedzi kolejna, pełna emocji i rozważań nad życie (już) powieść Pani Marty Precht ;)

Książkę miałam przyjemność przeczytać dzięki uprzejmości portalu Sztukater i Warszawskiej Firmy Wydawniczej, za co serdecznie dziękuję ;)

wtorek, 19 lutego 2013

1,2,3... WYGRAŁEŚ! – wyniki konkursu

Kochani! Wróciłam dziś wcześniej do domu i nareszcie udało mi się z pomocą siostry wylosować zwycięzców konkursu urodzinowego. Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale weekend minął mi w mgnieniu oka, zwłaszcza, że świętowałam imieniny i urodziny dziadka Walentego ;) 

Bardzo, ale to bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i życzenia urodzinowe – nawet nie wiecie ile znaczy dla mnie wasze wsparcie w każdym kolejnym dniu blogowania ;) Bez Was nie byłoby już to samo. 
 
Ale już nie przedłużając: Razem z Ola - siostrą – z 32 osób, które się zgłosiły, wylosowałyśmy trzech szczęśliwców. Po wypisaniu nicków zgłoszonych, pocięciu i przełożeniu do „maszyny losującej”, nastąpiło zwolnienie blokady. Kto wygrał? Sami zobaczcie! ;)

 Alojkę, Piotrka i Sardegnę serdecznie proszę o przesłanie na mojego maila (meme@poczta.onet.eu) swoich adresów, pod które zostaną wysłane nagrody. A pozostałych serdecznie zapraszam na najbliższą recenzję i mam nadzieję, że jeszcze nie raz nadarzy się okazja zorganizowania kolejnego konkursu ;)

środa, 13 lutego 2013

[115] M. A. Trzeciak „Inframundo”

Wyd. Novae Res,
Gdynia 2012, 200 str.
Ocena: 7/10 Dobra

Miękkie czerwone fotele, ciemna sala, szelest popcornu i to, co najważniejsze – duży, początkowo ciemny ekran, na którym z czasem pojawia się obraz. Kilkadziesiąt minut przyjemności, podczas których możemy przyglądać się perypetiom różnych osób i stworów. Kinematografia to dziedzina, z którą na co dzień stykają się miliony ludzi. Taśma idzie w ruch, a widzowie w napięciu oczekują kolejnych wydarzeń. Kino od lat wywołuje wiele emocji oglądających. A jak to wszystko wygląda „od kuchni”?

Nie od dziś wiadomo, że lubię dawać szansę debiutantom, zwłaszcza tym, nieznanym, tajemniczym, a być może niezwykłym. Pani Marta to kolejna debiutantka, z którą przyszło mi się spotkać w ciągu ostatnich miesięcy. Co wyróżnia z tłumu tą niepozorną kobietę, którą na zdjęciu możemy obserwować podczas pisania? Niczym. A jednak, kiedy przeczytamy jej publikację...

Greta jest wyjątkowym pracownikiem kina Inframundo. To marzycielka śniąca na jawie, której życie w pełni pochłaniają filmy. To właśnie ona, za sprawą swej bujnej fantazji, prowadzi dialogi z bohaterami, kiedy widzowie, wygodnie rozsiadłszy się w fotelach oglądają produkcję. Inframundo to źródło jej najpiękniejszych przeżyć i wspomnień sprzed lat zarówno w świecie realnym i tym widzianym oczami wyobraźni. Kiedy umiera właścicielka kina, okazuje się, że od tego momentu to Greta i jej przyjaciele będą posiadaczami Inframundo. Z czasem okaże się, że miejsce, które znała od zawsze, skrywa wiele TAJEMNIC...

Kiedy decydowałam się na lekturę „Inframundo” strasznie intrygowała mnie magia, którą obiecała mi znaleźć Pani Marta na kartach powieści. Kolejnym elementem, który niesamowicie pobudzał moją wyobraźnię i stał się argumentem, który zdecydował o chęci przeczytania książki, był klimat starego kina. Choć rzadko udaje mi się wybrać przed „duży ekran”, filmy oglądam niezwykle często. Obie z siostrą uwielbiamy poznawać historie ludzi, które mogłyby dotyczyć każdego człowieka.

Historia zaczyna się dość spokojnie – z każdą kolejną stroną zostawmy wprowadzeni w świat Grety i jej znajomych. Niepozornie następujące po sobie wydarzenia nie zwiastują, by była to lektura, która może być drogowskazem dla młodych ludzi wkraczających w dorosłość. Tym bardziej dziwi, iż kierowana jest ona do ludzi, którzy są pełni niepewności co do przyszłej drogi życiowej. Jednak gdy umiera Jowita, kolejne zdarzenia zaczynają następować po sobie co raz szybciej, a powieść zyskuje sens.
Pani Marta Trzeciak (źródło)

(…) prawdziwa walka nie odbywa się tam, gdzie jest przemoc, ale tam, gdzie dokonuje się wyborów.”

Autorka zaskarbiła sobie najbardziej moje uznanie opisem spotkań Grety z Małym Stworzonkiem. Poprzez to pisarka idealnie pokazała jak ważny jest dla kobiety okres ciąży i jak wiele emocji może towarzyszyć jej podczas oczekiwania dziecka. Pani Marcie udało się również uwidocznić matczyną miłość, jaką charakteryzowała się Greta. Choć mogłoby się wydawać, że ta zakręcona i żyjąca we własnym świecie marzycielka będzie sceptycznie nastawiona do zastałej sytuacji, zobaczyliśmy w niej już nie fantastę, lecz uczuciowego człowieka. Niezwykle budującym był fakt, że dziewczyna kochała to, co nosiła pod sercem od pierwszej chwili, nie mając pojęcia, jakim będzie. Greta jest bohaterką, którą mogłoby być wiele ze współczesnych kobiet, dlatego bezinteresowna miłość, którą możemy obserwować na kartach powieści Pani Marty może być wzorcem dla młodych, a zwłaszcza niepewnych swego macierzyństwa, osób.

Przekonasz się kiedyś, Małe Stworzonko, że oglądając tyle historii, przeżywasz je wszystkie, jakby były twoimi własnymi. Nabywasz doświadczeń, których nigdy byś nie zdobyło, żyjąc wyłącznie swoim życiem, ponieważ nie starczyłby ci go na przeżycie tylu zdarzeń. Wiem, ze teraz obchodzi cię tylko to, by jeść i rosnąć, ale kiedyś to zrozumiesz.”

Zdecydowanie zaskoczyła mnie tak silna obecność motywu seksualności człowieka. Sytuacja, w obliczu której staje Laudo może jednak pokazywać, że nie zawsze najprostsza droga, może być tą najłatwiejszą. Laudo, którym mogłoby być również wielu współczesnych mężczyzn wkracza w świat show biznesu, nie do końca wiedząc, co może go czekać. Tak jak bohater powieści Pani Marty, człowiek w realnym życiu zderza się z różnymi sytuacjami, które wydają się przezroczyste, a jednak zagmatwane, pełne układów i niedomówień. Historia Laudo powinna przekonać czytelnika, że kto coś robi, nie zawsze musi być tym, który decyduje, a nasza egzystencja może być uzależniona od działań innych ludzi. Bywa więc, że stajemy się niewolnikami własnych decyzji...

Czasami przegrana jest jedyną formą wygranej, jaką oferuje nam los.”

Aspektem, który przemawiał za książka są z pewnością rozmowy Grety z bohaterami. Przyznam, że sama czasem, kiedy oglądam film, „głośno myślę”, dlaczego konkretna postać zrobiła tak, a nie inaczej, próbując przemówić jej do rozsądku. Tym bardziej dialogi Grety i jej „przyjaciół” intrygowały i kolejne tytuły produkcji trafiały na moją listę „muszę obejrzeć”.

- Dlaczego do mnie przyszedłeś?
- Wiesz dobrze, że przychodzimy tylko wtedy, gdy tego chcesz, Greto. Od dziecka do ciebie przychodzimy właśnie wtedy, gdy tego potrzebujesz.”

Podczas lektury „Inframundo” po raz pierwszy, odkąd sięgam pamięcią do moich czytelniczych poczynań, nie umiałam sobie wyobrazić kolejnych bohaterów. W mojej głowę zrodził się obraz kina, postury kolejnych postaci, jednak nijak nie mogłam „zobaczyć jej twarzy”. Pani Marta, przedstawiając swoich bohaterów, świetnie prezentowała czytelnikom ich charaktery i usposobienie, jednak niewiele zostało powiedziane w kwestii wyglądu. Być może maiło to służyć uogólnieniu, by każdy czytający mógł odnaleźć w Grecie i Laudo cząstkę siebie, również poszukującego własnej drogi. Choć ten pomysł wydawać by się mógł świetny, zabrakło mi nieco pełnej kreacji bohaterów.

Nigdy nie wiesz, czy to, co daje ci szczęście w danej chwili, będzie dla ciebie dobre w przyszłości. Nigdy też nie wiesz, czy warto się umartwiać i postępować zgodnie z receptą innych, bo być może to, o co walczysz, nie jest nawet godne twojej uwagi.”

Podsumowując, muszę przyznać, ze mimo kilku niedociągnięć Pani Marta w świetnym stylu weszła do grona twórców literatury polskiej. Jej książka jest inna od dotąd przeczytanych przeze mnie i spotykanych na rynku wydawniczym i to właśnie innowatorski pomysł niezwykle przemawia za sukcesem debiutu. Dodane do tego (jedynie) dobre wykonanie sprawia, że to publikacja godna uwagi, która może uzmysłowić młodym ludziom, ile „niespodzianek” czeka ich w dorosłym życiu i jakimi drogami może im przyjść kroczyć, gdy ich wybór padnie na tą, a nie inną rzecz... ;)

Za egzemplarz i możliwość lektury serdecznie dziękuję Pani M. A. Trzeciak ;)

środa, 6 lutego 2013

Meme podsumowuje – Styczeń 2013

Styczeń wręcz przemknął niezauważalnie – jeszcze pamiętam, kiedy świętowaliśmy Nowy Rok! Choć był to dla mnie poniekąd miesiąc odpoczynku – w województwie Wielkopolskim przerwę zimową zaczynaliśmy już 14 stycznia – wiele rzeczy znalazło się na mojej głowie. Ostatnie sprawdziany i kartkówki, a potem już tylko czytanie, pisanie i oglądanie filmów. Niestety w styczniu dopadła mnie też choroba, co nieco pokrzyżowało plany na dwa wolne tygodnie.

Jeszcze przed chorobą udało mi się wziąć udział w spotkaniu autorskim z kontrowersyjną osobą. Rozmowa z Nim w postaci książki, która została wydana w ubiegłym roku, zaciekawiła moją siostrę i nie mogła sobie odpuścić spotkania z Adamem Nergalem Darskim w Poznaniu. Wybrałam się tam razem z nią, choć nie byłam do końca przekonana. Po spotkaniu doszłam do wniosku, ze mając tą pozycję tak blisko, warto ją przeczytać (ale to już plan na luty).

Styczeń był miesiącem obfitym czytelniczo – lekturowo i dla własnej przyjemności. Udało mi się odbyć ciekawe podróże literackie, a Audiobook „Tygrysie wzgórza”, choć jeszcze nie skończony, wypełniał wieczory z kołdrą podciągniętą pod samą szyję. I tak:

Przeczytałam aż 11 pozycji, w tym dwa tomy „Potopu” (trzeciego jeszcze trochę mi zostało na luty), z czego jestem ogromnie dumna. Do lektury długo nie mogłam się przekonać, jednak kiedy zaczęłam ją czytać po raz drugi (pierwsze podejście miało miejsce w czerwcu 2012) od początku, popadłam w zachwyt i nie mogłam się oderwać od lektury. Kolejną pozycją, która zaczarowała mnie już na samym początku stycznia jest książka „Ostatnia spowiedź”. Miło było też powrócić do czytanego przed laty „Latarnika”, który to jest jedna z moich ulubionych nowel. Niestety nie udało mi się przeczytać żadnej pozycji w ramach wyzwań, co postaram się nadrobić już od samego początku lutego.

W lutym chciałabym nie tylko przeczytać kilka pozycji w ramach wyznań, ale i skupić na się na lekturach i pozycjach, które od dawien dawna chciałabym przeczytać. W najbliższych dniach możecie spodziewać się recenzji, a wkrótce także postaram się przeprowadzić relację ze styczniowego spotkania autorskiego w poznańskim Empiku ;)

Kończąc, (choć to powinno być na początku) chciałabym serdecznie podziękować Wam za wszystkie SMS-y wysłane na KSIAZKI-MEME. Mimo że nie udało mi się dostać do „dziesiątki”, sprawiliście mi wielką radość, że dołożyliście swoją cegiełkę, dzięki czemu mogłam znaleźć się w drugiej dziesiątce z 95 głosami ;)